środa, 27 lutego 2013

sPokolenie, czyli kolejna wersja okładki

Może coś w stylu Dzikiego Zachodu i Django? W końcu miasto Esz, to dziki, dziki zach...



Also?

sPokolenie, czyli dedykacja po raz wtóry

Tak, tak... Kiepsko spałem. Rozmyślałem!
Otóż zastanawiałem się nad tym, co naskrobałem wczoraj nt. dedykacji, zamieszczonej na początku tekstu "sPokolenia, czyli Gniewu" oraz samej idei napisania książki pt. "sPokolenie...", czemu "spokolenie"? Dlaczego "Gniew"?


Straconemu Pokoleniu bezrobotnych absolwentów.
Oburzonym.
Przebiegłym spawaczom i Premierowi Państwa Pe .
Ojcu…
            Dedykuję.   

Dlaczego tak? To, zdaje się, oczywiste, czyli... = dla zgrywy (w dużej mierze) + na poważnie z nutką uszczypliwości w stosunku do miłościwie nam rządzących, upostaciowionych w dedykacji w osobie Premiera Państwa Pe (tym bardziej! Lecz nie o nasz kraj jedynie chodzi, "kryzys" nie tylko nam doskwiera, nam ponoć mniej niż innym krajom, ale kto tam "go" wie, "ich", "jego"). 

Dedykuję również tzw. ruchowi Oburzonych, ponieważ fabuła książki zasadza się w dużej mierze właśnie na takich "oburzonych", "gniewnych" (stąd m.in. "czyli Gniew" w tytule), którzy realizują swój niecny, destrukcyjny plan pod logiem PiP-y (Pamięci i Przetrwania), dążą do swoistej rewooolucji. 

Tytuł sPokolenie, sądzę, że można również interpretować jako "spoko lenie", czyli:
- Nie przejmujcie się ludziska, obywatele drodzy, jeszcze wszystko się ułoży, będzie dobrze, cacy-cacy, zielona wyspa, niewidzialna ręka rynku się zawinie, zwinie i rozwinie, i nas obroni, cacy-cacy - "władza" głaszcze po główkach swoich upupionych obywateli i gębę niemocy, dziecięcą gębę im przyprawia, gębę beznadziei i stadnego zaufania do najsilniejszego w stadzie wałacha, czyli... Stąd też właśnie ten/mój/wasz Gniew, grrr. 

Może być również i taka kombinacja: "sPOKOLENIE, czyli gNIEw", czyli "pokolenie nie", kolejne pokolenie "S", pokolenie sprzeciwu, buntu, kontestacji - oby! Za to trzymam kciuki, to także chciałbym, by wyrażała moja książka. 

That's it, that's all!        






Ponadto dziś w "Głosie Szczeciński" ukazała się recenzja mojej ostatniej książki pt. "Freelancer", wydanej w ubiegłym roku. Dziękuję za tekst jego autorce, Małgorzacie Klimczak. Chętnych przeczytania oceny "F.", zapraszam do kiosków.  


wtorek, 26 lutego 2013

Dlaczego "sPokolenie"? Czemu "Gniew"?

Od kilku dni nie pisałem i pewnie przez kilka następnych nie popiszę. A dziś bardzo krótko, bo i po co się rozwlekać, jak się nie ma nic konkretnego do przekazania? Właśnie - po nic.

Temat: Dlaczego sPokolenie, czemu Gniew?

Książka "sPokolenie, czyli Gniew"

Pisząc tę fabułę byłem zły, odczuwałem gniew związany z rzeczywistością, rosnącymi kosztami życia, niepnącą się w górę pensją, od lat pozostającą na poziomie sporo niższym niż polska średnia krajowa, o europejskiej nie wspominając nawet, bo wstyd, tym, czy w ogóle utrzymam tę robotę, bo... Wyraźnie też dostrzegałem (i to się nadal nie zmienia) wyrazy podobnych, negatywnych emocji, pojawiające się w najbliższym otoczeniu, wśród znajomych, mniej i bardziej rówieśników, pokoleniu osób urodzonych w latach '80 (ale przecież nie tylko, u starszych jak najbardziej również). Pewnie dlatego stworzeni przeze mnie bohaterowie są przeważnie "źli", aspołeczni, nieprzystający do powszechnie przyjętych "norm" - by nie rzec - beznadziejni. sPokolenie - dla mnie - to m.in. osoby, którym od dziecka wpajano konieczność ukończenia wyższych studiów, co miało być gwarantem dostatniego życia na poziomie, znalezienia pracy, prestiżu... a które ostatecznie nie miały większych szans na odniesienie wymarzonego sukcesu na rynku pracy, ponieważ tej pracy zbyt wiele dla "wykształciuchów" nie było, bo kryzys, bo trzeba ratować UE, jeden za wszystkich wszyscy na jednego, bla bla bla. sPokolenie to armia dzieciaków, którym nagle kazano dorosnąć, lecz nie dano do tego środków. Ot tak, po prostu pstryknięto im w nos dyplomem i powiedziano: -Dorośnij; bądź najlepszy w realu i wirtualu, znaj się na wszystkim, miej doświadczenie, nawet, jeśli go nie masz (naucz się kłamać!). A oni usłyszeli, ale... pomimo prób, nie dorośli tak, jak by tego chcieli ci inni i oni sami, i jeszcze ktoś, a może oni po prostu nie zrozumieli intencji tych, którzy chcieli dla sPokolenia dobrze, a może nie wiedzieli jak sprostać oczekiwaniom, może zapomnieli kiedy mają, czy teraz-zaraz, czy może jeszcze mają chwilkę na? A może to, a może tamto.

Dlatego i nie dlatego, ale wspomnę o tym, bo do tego przecież dążę w tym kryptoreklamowym wpisie, "sPokolenie, czyli Gniew" zadedykowałem w sposób następujący:

Straconemu Pokoleniu bezrobotnych absolwentów.
Oburzonym.
Przebiegłym spawaczom i Premierowi Państwa Pe .
Ojcu…
            Dedykuję.    


Czym dobrzem uczynił, WaściMości? Czas pokaże... 

  

środa, 20 lutego 2013

Maribou State & Pedestrian - Mask

sPokolenie, czyli... Sugar Man + opisy dla "...Gniewu"

Wczoraj... nie, wróć! Przedwczoraj zobaczyłem, obejrzałem i się - nie ukrywam - wzruszyłem podczas tego patrzenia na dokument dotyczący twórcy "Sugar Man'a". Utwór załączam:


Mowa o filmie "Searching for Sugar Man". Dokument 2012.
Przedstawiona historia Sixto Rodrigueza, zapomnianego, a właściwie niemal zupełnie nieznanego w USA twórcy i autora dwóch albumów (płomiennie polecam!), jednocześnie kultowego w RPA (o czym sam Rodriguez nie wiedział niemal aż do końca lat '90), powala na kolana! Choć fabuła/scenariusz dość mało oryginalnie i leniwie się rozkręca, warto odczekać tych kilkanaście minut początku, bo - po wkręceniu się - wpada się całkowicie - plum! - i tonie w jakże życiowej historii tego artysty... artysty pełną gębą, którego muzyka po prostu "nie chwyciła" w USofA, czego nikt z wypowiadających się w dokumencie nie był w stanie po prostu pojąć. Wystarczy posłuchać, by samemu zacząć się dziwić, nie móc pojąć i. A może nie? A zresztą... Trzeba zobaczyć i basta! Film zresztą nagrodzony niedawno na festiwalu w Sundance, więc znany/lubiany.
Tyle z wymądrzania się nt. kina, wracam do siebie, do własnego ogródka i "sPokolenia", czyli
- Ale CZEMU?
- Chyba  PO CO?
- Czyli DLACZEGO!

Przedstawiam to jak ja widzę ewentualny OPIS na okładkę czwartą (tył) książki pt. "sPokolenie, czyli Gniew", która ponoć ma się ukazać za ok. 2 miesiące, a jam żem ją wysmarował w pocie czoła i świście długopisów oraz huku klawiszy - pam! pam! pam... TA DAM!
- Czyli co autor miał na myśli? To on w ogóle myśli?
- TA DAM - nie przestaje autor.
- Co?
- TA DAM! - powtarza zdurniały do reszty, więc... do rzeczy.


"sPokolenie, czyli Gniew"


Próba stworzenia opisu na okładkę, ujęcie I, czyli, co autor miał na myśli - KLAPS!



To książka, w której brak jest tradycyjnie pozytywnych bohaterów, to bardzo nietypowa  historia o antyspołecznych antybohaterach. Przedstawione postaci i opowieści to czarna satyra na współczesną polską rzeczywistość. Tworząc ją, autor pragnął wyładować swój gniew oraz wzbudzić go w czytelniku, wkurzyć odbiorcę na tyle, by zaczął myśleć. „sPokolenie…” prowokuje i zmusza  do refleksji nad konsumpcyjną ponowoczesnością.  


(hmmm, chyba nie, jakiś taki strasznie nadęty ten opis... Może kolejne będą lepsze)


Próba stworzenia opisu na okładkę, ujęcie II, czyli, co autor miał na myśli - KLAPS!


Zamierzeniem autora powieści było stworzenie plejady antybohaterów oraz literackie (z przymrużeniem oka oczywiście) skanalizowanie gniewu, który czuje jako – swego rodzaju – reprezentant „spokolenia”, urodzonych na początku lat ’80. Fabuła ta ma być taką małą cegiełką w tzw. głosie pokolenia, do którego autor chciałby się po cichu dołączyć, wtrącając swoje literackie trzy grosze. 

(neeee, po co się, motyla noga, tłumaczę...)


Próba stworzenia opisu na okładkę, ujęcie III, czyli, co autor miał na myśli - KLAPS!



„sPokolenie, czyli Gniew” to książka o wszechobecnym gniewie i nienawiści. To próba stworzenia oryginalnej satyry na współczesność: na urzędy, urzędników, zachodnią kulturę w stylu hollywoodzkiej fabuły, cywilizacyjny skok w przyszłość polski i Polaków, odwieczny konflikt młodych prawicowych wilków ze starymi lewicowymi wygami oraz na zawsze modny trend na bycie sławnym, przez wszystkich uwielbianym i po wieki wieków zapamiętanym. To wreszcie nawoływanie do społecznej rewolucji!

Na fabułę składają się trzy historie. Pierwsza - wycinek życia Dyrektora Któregoś Urzędu, który, znudzony sobą, podeszłym wiekiem oraz wszechobecną „młodzieżą i nowością”, do których czuje silną nienawiść, postanawia wplątać się w działania na rzecz zwycięstwa lokalnego przedsiębiorcy w kampanii na prezydenta miasta. Druga - opowieść o lokalnym przedsiębiorcy, Hubercie Ha, startującym w kampanii prezydenckiej w celu zwiększenia swoich wpływów i władzy. Trzecia – to realizacja rewolucyjnego planu groteskowo terrorystycznej organizacji o nazwie „Pamięć i Przetrwanie” (PiP), której zadaniem jest zapewnienie dwójce swoich założycieli (paradoksalnie lekarzowi i pielęgniarce) wiekuistego uwiecznienia w historii ludzkości. Plan ma zostać zrealizowany poprzez wzbudzenie wśród ogółu społeczeństwa gniewu i nienawiści do PiP-y i jej założycieli… Książka z przesłaniem, zbudowana na dialogach, „odjechana” jak historie Palachniuka czy filmy Tarantino.


(ech... ważne, że próbowałem).


Dozo!

wtorek, 19 lutego 2013

Kopernik też była kobietą, czyli minimalizm a nie jappizm jest trendy

Dziś 540-a rocznica urodzin Mikołaja Kopernika - 100-ka, Miki! Happy bday!


Wczoraj przeczytałem ciekawy artykuł. Tak, tak, czasem zdarza mi się coś poczytać, a i owszem, dokształcam się, a co, nie stać mnie?! Stać. Materiał więc znalazłem w "GW", oto on, polecam lekturę, mnie zaintrygował, nie znałem tego trendu, tez chce być minimalistą:

http://wyborcza.pl/magazyn/1,130899,13411216,Miej_mniej__gdy_chcesz_wiecej.html

Tak, chciałbym być minimalistą, jednak najpierw fajnie byłoby osiągnąć sukces we wszechwładnej kulturze konsumpcji, komercji, tzw. fame and fortune, by mieć z czego rezygnować, a nie być bidolem, który pewnego dnia - po np. przeczytaniu artykułu w gazecie i serii życiowych porażek związanych z "materialną egzystencją", przy okazji dorabiając filozofię do pokrzyżowanych przez życie pierwotnych marzeń i planów cielesno-majątkowych - przykleja sobie łatkę minimalisty, który wszystko to, co ma - czyli minimum wystarczające (lub nie) do przeżycia - tak naprawdę od zawsze pragnął mieć, bo brzydzi się nadmiarem, nadprodukcją i zbędnymi gadżetami, dobrobytem niedającym Prawdziwego szczęścia. Ci panowie mogą coś o tym wyborze/rezygnacji powiedzieć i mnie się to właśnie podoba, ten wybór, a nie bycie skazanym na minimalizm:



A tu coś z naszego rodzimego piekiełka, żeby nie było, że jakiś tu kosmopolityzm promuję zapluto-karłowato-reakcyjnie, bo - jak mawiał poeta - "lepsze polskie g w polu niż fijołki w Neapolu", czyli "A niechaj narodowie wżdy postronni znają, iż Polacy nie gęsi, iż swój język mają":

http://www.tvn24.pl/biznes-gospodarka,6/sami-pozbyli-sie-dobytku-lt-br-gt-wola-byc-niz-miec,204458.html

Warto chyba nad tym przysiąść i o tym pomyśleć, mimo że tak naprawdę idea minimalizmu przewija się przecież od setek, tysięcy lat w najprzeróżniejszych kulturach, nurtach estetyczno-filozoficznych jak świat długi i szeroki.

3m!

    


poniedziałek, 18 lutego 2013

Recenzja DTV, okładki, czyli... shit happens!

W fabryce przerwa na kawę, regeneration sił witalnych,
więc sypię, gotuję, zalewam, mieszam, dmucham pfffff i siorbię, piję, regeneruję...
W międzyczasie patrzę w ekran, szperam i znajduję, cóż, mało pochlebną (ale zawsze!) recenzję "Dzieci TV" i w myślach składam podziękowania "dzięki ci pani" dla autorki za wykonany trud przeczytania i przemęczenia się nad lekturą oraz wyskrobania paru słów niepochlebnych o DTV treści urwanej, poszatkowanej, niejasnej i niezrozumiałej.

http://podprad.pl/ksiki/1424-dzieci-tv

Cóż, bywa, widać, jak piszą, jak pisze, nie wyszło, więc better luck next time, a.k.a shit happens! 



A tak poza wesołymi wiadomościami poniedziałkowymi, to spieszę donieść, że znalazłem też chwilę na to, by pogryzmolić w Paincie. Planowałem zaprojektować różne warianty okładki pierwszej książki "sPokolenie, czyli Gniew"... Zaprojektować, wielkie słowo! A wyszło jak wyszło, czyli jak zawsze... A może nie jest aż tak źle? A może z Magikiem się dziś złożę?




Przyjemnego poniedziałku! 
(tak, to żart).

piątek, 15 lutego 2013

Spoko lenie, czyli piosnka 4 2day, 2morrow & pojutrze


"Warren suicide" - o tak, polecam.

- I co?
- I nic!

Dobra, dodam coś od siebie, poględzę, poprzynudzam, by czas szybciej spłynął, choć dziś piątek w pracy, więc z jednej strony emocje, rozedrganie, niecierpliwe wyczekiwanie na, z drugiej wizja kilku jeszcze godzin bladej tyry wprawia w nastrój, hmmm...  


No, właśnie.

Dobra, skoro tematem tego żenującego wpisu jest piosnka dnia, a weekend za pasem, to może wykażę się autorską rzetelnością, sumiennością i podrzucę, zaprezentuję jak rasowy wodzirej, kilka kawałków niby "starych", ale właściwie na czasie, którym się w ostatnich tygodniach przysłuchuję podczas autobusowych wojaży do swojej fabryki, potupując kulasem pam-pam-tup-pam.
- Uwaga!
- Co?
- Będzie hipstersko!
- Brrrrr...
- Na piątek/sobotę/niedzielę:







+ coś na niedzielę:




- O taaaak, tak właśnie będę serfował w ten weekend!
- Chyba dłońmi po taśmie, w fabryce... ;-)

PEACE!



poniedziałek, 11 lutego 2013

sPokolenie, czyli... definicje 4 i pół

Poniedziałko, porażkowo, nudno oraz... to i owo.
Szperam więc w necie, zabijam sekundy, minuty, wpisując w googla hasło "spokolenie", szukam, grzebię, czytam i załączam, tworząc własny know how na potrzeby chwili nieróbstwa i wytłumaczenia potrzeby pisania b.
No więc, co następuje, niniejszym przekazuję

"spokolenie/Spokolenie":  


(Niby)Definicja I


Tygodnik "Wprost" Numer: 20/2002 (1016)
Autor(ka): Manuela Gretkowska.


Pokolenia dorastające w pokomunistycznej Polsce są do siebie podobne niczym embriony po sztucznym zapłodnieniu.

Telepie mną, gdy mam do czynienia z młodszymi od siebie. Może to starcze drgawki, ale jak się nie rzucać, gdy po raz któryś telefonuje dziennikarski smarkacz i prosi o autoryzowany wywiad. Wywiad będzie, natomiast obiecanej autoryzacji na pewno nie. To pokolenie nazywa kłamstwo niesłownością. Ostatnio dałam się znowu nabrać młodocianemu dziennikarzowi. Nie mogąc się doprosić autoryzacji, zadzwoniłam do niego, zjadliwie gratulując nagrody, którą właśnie przyznałam. 
- Ja nagrodę dziennikarską? 
- Tak, za niesłowność.
- Naprawdę? - nawet się ucieszył.
Cytowany młodzieniec nie kłamie, nie zapomniał. Po prostu jest tak leniwy, że nie chce mu się oddzwonić.
- Spoko, spoko - uspokaja natrętów. Wzorcowy egzemplarz tego spokolenia. Może w redakcjach zatrudniających młode wilczki dziennikarstwa powinny wisieć tablice ostrzegawcze jak na bramach, gdzie rezyduje "Zły pies". "Zły dziennikarz" nie ugryzie, ale będąc źle ułożonym, po prostu oleje.
Nie twierdzę, że jestem nerwicowo słowna z szacunku dla siebie czy innych. Raczej ze strachu, że panujące badziewie już nas całkiem pochłonie. Wyrosłam z anarchizującego "pokolenia Brulionu", patrzącego, jak strajki paraliżują totalitarne państwo. Jak rozkaz generała zamienia je w obóz wojenny, a potem przy ruletce okrągłego stołu jedni wygrywają władzę, drudzy przyszłość. Nie szanuję więc instytucji ani państwa. Dlatego tak obsesyjnie (i beznadziejnie) staram się być w porządku w zwykłych ludzkich kontaktach. Z przekonaniem, że chociaż one zapewnią bezpieczeństwo uczciwości. Pokolenia dorastające w pokomunistycznej Polsce są do siebie podobne niczym embriony po sztucznym zapłodnieniu. Różnią je naklejki sponsorów i markowych szmat albo gadżetów. Jedni są z probówki Reeboka, inni awansują do złotych guziczków Christiana Diora. Niestety, wiadomo, że w zabiegu sztucznego zapłodnienia tylko nieliczne z gotowych embrionów mogą się dorwać do prawdziwego życia. Reszta w hibernacji (polskiej biedy i marazmu) czeka na swoją szansę. Stąd może ten paraliż empatii, uczuć i wyobraźni wielu z nich. W ostatnim czasie najsłynniejszymi spokoleniowcami z okładek pism byli kilkunastoletnia Tereska (Ola grająca w "Cześć Tereska") i dwudziestokilkuletni Ken z "Big Brother".

Ciąg dalszy: http://www.wprost.pl/ar/13003/Spokolenie/ 


(Niby)Definicja II



Spokolenie. Urodzeni w 1980


Mariusz: - Dlaczego inni dostają za darmo, a my musimy zapierdalać? Michał: - Ty co? Chciałbyś być bananem? Robert: - Złość nic nam nie da
Chłopaków ciągnie nad rzekę. Wisła to ich rewir. Ale mają tylko jedną wędkę, byle jaką. Należy do Mariusza. Robert marzy o własnej, porządnej. Skąd ją wziąć, skoro "mamo, daj" odpada?

Mariusz i Robert chodzą do tej samej podstawówki, siódma klasa. Obaj są sprawni, silni, w biegu na setkę mają ten sam wynik. Pewnego dnia Mariusz zgłasza się do olimpiady z rosyjskiego. Jego ojciec to fizyk, przez wiele lat pracował w Związku Radzieckim. Mieszkali tam całą rodziną. W Polsce niedawno zmienił się ustrój, więc matka z Mariuszem i starszą od niego o rok córką Martyną wróciła do Warszawy. Ojca Rosjanie długo nie chcieli wypuścić, jego powrót tak naprawdę był ucieczką.

Sukces na olimpiadzie: Mariusz zdobywa drugie miejsce w województwie. Na tym koniec osiągnięć.

Obie mamy to pielęgniarki. Są kochane, ale zarabiają grosze i na nic ekstra nie odpalą. Na wędkę też...


(Niby)Definicja III 


Potrzebuję świeżego powiewu
Potrzebuję trochę słonecznego smaku
Śnię o tęczy, małych dzieciach i kotkach
Uśmiechnięte pani i jej piękny pan
Śnieżnobiałe chcę zęby mieć równe
Mroźny oddech i ostrą optykę
Niech mi relaks na mięśniach tańczy 
W słodkim rytmie melatoniny
W słodkim rytmie
na mięśniach tańczy
w słodkim rytmie

świeży powiew słoneczny smak
małe dzieci kotki, pani i jej pan
białe równe zęby i ostra optyka
a na mięśniach tańczy melatonina
w słodkim rytmie, rytmie, rytmie..

potrzebuje soczystych kolorów
potrzebuje więcej aksamitnych wrażeń
chce być nowy, jedyny i pierwszy
w unikalnej kolekcji marzeń 
dźwięcznym głosem wyrażać się wdzięcznie
w towarzystwie luster weneckich
krystaliczne wygrywać fantazje
w .. rytmie telemorfiny

świeży powiew, słoneczny smak
małe dzieci kotki, pani i jej pan
białe równe zęby i ostra optyka
a na mięśniach tańczy melatonina
marzeń marzeń.




(Niby)Definicja IV?





To tyle z tego, co udało mi się wyszukać wpisując w g ww. hasło.

A czym dla mnie jest "sPokolenie"? No, właśnie... W kwietniu '13 postaram się temat poruszyć, zgłębić i się przy tym nie zaziębić! ;-)


Peace!  



  

czwartek, 7 lutego 2013

"Persepolis", Ringo, noworoczne deklaracje, czyli patriotycznie i na sportowo!

http://www.filmweb.pl/Persepolis (warto się zainteresować, choć raczej w wieczór egzystencjalnych przemyśleń, a nie głodu kina akcji i lubieżnej rozrywki).

"Persepolis". Tak, tak... - kiwam głową niczym mędrzec Gandalf Szary/Biały i robię marsową minę po fali tajemnych przemyśleń - oglądałem. Tak, tak... To było wczoraj... w tłusty dzień Donata, dzień grubego brzucha, porywistych wiatrów, rodzonych w bólach przedtelewizyjnej samotności, wypoczynku, popączkowego przytępienia, węglowodanowej szprycy. Tak, tak... To było drugie podejście do tej dość niezwykłej, biograficznej animacji, pierwsze niestety nieskuteczne, bom odpadł, w fotelu na twarz padł i zachrapał żem, a Jaś Wędrowniczek spierniczył ze szklanki i napaskudził na dywanie, co w dzień następny, niedzielny, zwykle święcony błogim lenistwem, sprzątać musiałem, bo Jaś nie wytrzymał i nabroił - wypuść takiego z dłoni na moment i masz, szuru-buru i odkurzacz! Cóż, to było parę tygodni temu, weekend był, każdemu się zdarza, taki mały reset, lecz! Zdarza się nawet najlepszym! Tak mówią... By dać więc przykład, podać egzemplum plum plum plum i nie być gołosłownym, to wskazuję, że nawet tak grzecznemu panu jak pan twórca gry w Ringo (pamiętacie? To ponoć polska gra! Wow, kreatywnie! Żartowałem) się zdarza poszaleć z używaniem tego i owego, ale! Wyciągnąć z tego ZŁEEEEGO wnioski takoż, równioż. Czyli?

Hokus-pokus, czary-mary, 
chodź wyczaruj coś z gitary.
Boski bitels, niczym skitels
(ten czerwony bez orzeszka, 
a nie żółty, 
co w nim orzech mieszka)
Tak więc bitels swoim bitem
gardłem tekstem hitem
tak zaśpiewa oto, 
żeby nigdy więcej nie przesadzić z...
No? No? 
"This Song is for Me":        


Podobało się? Myślę, że całkiem do rzeczy zarapował ten gringo, gwiezdny Ringo. A propos gier i kółek, skoro jestem przy temacie, może trochę patriotyzmu i edukacji? Co wy na to drogie dzieci?


Nie, nie nie! Nie ten mix przebojów! Dj-owi się płytka pomyliła, pardon.
Miało być patriotycznie i edukacyjnie, encyklopedycznie i na sportowo w jednym? Niby się nie da, tak? A jednak! W tym wypadku, jak zwykle, pomoże mi koleżanka Wiki. (Zapo)Dajesz Wiki:


   Ringo (ang. ring pierścień/koło) – polska gra sportowa polegająca na rzucaniu gumowym kółkiem tak, aby upadło na boisku drużyny przeciwnej.

Historia[edytuj]


Gra została wymyślona przez znanego szermierza i dziennikarza Włodzimierza Strzyżewskiego w 1959 roku, natomiast jako polski sport o charakterze indywidualnym i zespołowym istnieje od 1973 r. Od tego bowiem roku zaczęto organizować Otwarte Mistrzostwa Polski w Ringo.
Gra w ringo, podobnie jak wiele innych dyscyplin sportowych przebyła dość długą drogę ewolucyjną. Najpierw, dla jego twórcy była elementem treningu szermierczego, później przekształciła się w zabawę i sport rekreacyjny możliwy do uprawiania przez niemal każdego i w każdych warunkach bez względu na porę roku. Drugim nurtem ewolucyjnym była gra w ringo jako sportu wyczynowego. Wraz z rozwojem techniki i taktyki zmieniano przepisy zawodów. Obecnie ringo jest grą sportową o bogatej technice i taktyce. Gra uprawiana jest w licznych krajach nie tylko Europy, a w wielu innych wzbudza zainteresowanie. Powstałe dopiero w 1989 r. Polskie Towarzystwo Ringo i nieco później 1993Międzynarodowa Federacja Ringo (International Ringo Federation) organizują międzynarodowe zawody takie jak mistrzostwa Europy i Świata.

Kółko do gry w ringo

Kółko ringo, według wzoru Włodzimierza Strzyżewskiego, waży 160-165 gramów, z otworem dekompresyjnym i ryflowaniem górnej i dolnej powierzchni, ma średnicę 17 cm, jest stabilne w locie i nie powoduje urazów palców u dzieci i dorosłych.
[edytuj]



Ej! Czy to nie napawa was dumą? Czemu się w to nie gra? A może się gra? Ja gram we frisbee, bo jestem zamerykanizowany telewizją i filmami z Rambo (on też gra we Frisbee!)... Biję się w pierś - bum! bum! bum!

Ale od dziś noworoczne postanowienie, teraz tylko Ringo, I NIE MA LYPY!

Donat, czyli FAT 4-tek


- Mama! Motyla noga! - krzyczy Adaś, syn swojej mammy, kierowniczki Hanki.
- Znowu coś... - kobieta w szlafroku zaciska pulchną dłoń na kubku z parującą kawą.
- Mama! Mama! - głos nadal dobiega zza drzwi pokoju przylegającego do kuchni, w której na taborecie siedzi Hanka, starająca się dokończyć pierwszy (płynny) posiłek dnia. Za 15 minut wychodzi do biura. Jest skacowana, nieumalowana i zaczyna być nie na żarty już wkurw...
- Mami! Mama! Ma...
- Czego?! - nie wytrzymuje, kawa z plastikowym kubkiem z hukiem lądują w zlewie.
- Wiesz jaki jest dzień?
- Nie. A ty wiesz?
- Tak, mama. Dlatego cię wołam, bo wiem, mamo!
- To ja też wiem.
- To jaki, mama? - dopytuje się lekko już zawiedziony głos zza drzwi.
- Dzień sądu... - szepcze cicho, przez zęby tak tylko do siebie; łapie za szminkę leżąca na ceracie stołu - Dzień jak każdy, od dnia, w którym cię urodziłam, ty...
- No jaki?! - niecierpliwi się syn.
- Sraki! Czwartek.
- No. Ale jaki?
- Co, jaki? Daj matce spokój, spóźniona jest, wychodzi - kobieta na palcach podbiega do drzwi, łapie za klamkę, przekręca zamek, otwiera i zaraz z hukiem zamyka. - Spierda... - wyciska jeszcze przez zęby i zastyga w niemym oczekiwaniu. Cisza... Spokój... Hanka rozluźnia się, przymyka oczy, jak kot, kocica przemyka z powrotem na taboret, chwyta zestaw cieni do powiek, spogląda na zegarek...
- Tłusty czwartek! - z hukiem otwierają się drzwi pokoju przylegającego do kuchni, a w nich białe slipy opinające rachityczne połączenie kości i skóry pokrytej czerwonymi plamami łóżkowych "odleżyn".- Mama! Dziś jest tłusty czwartek! Daj kasę na pączki!

Tak, tak, drodzy zBLOGowani czytelnicy sBloga, których - jak statystyki pokazują - nie ma, dziś dzień pączka lub - jak kto woli, boć bardziej zamerykanizował siem - Donata... Halleluja!

A teraz, żeby być mądrzejszym niż encyklopedia i mądre głowy z TVP Kultura, ludowe przysłowie na ten pikny dzień:

"Na świętego Donata idź po pracę do brata" (Fck yeah!) - słowa bardzo na czasie, ale...

mój brat od lat paru w Ameryce mieszka,
już czarną ma skórę ten mój koleżka,
i uczy się pilnie przez noce i ranki,
ze swojej amerykanskiej pierwszej czytanki,
na koniec życzenia od wujka Leszka
niech cię zatrudnią, gdzie Bill Gates mieszka...
Obyś kasiorę nie ptaka trzepał
czego ci nie da mamusi opieka!


Nie ma to jak być intelidżentnym jak moja koleżanka Wiki (mądra collage girl z Massetschusets, NE, USofA), ona zawsze prawdę cipo wie i na czas podpowie. No, więc dajesz Wiki:

Donat imieniny obchodzi: 9 lutego, 17 lutego, 25 lutego, 7 kwietnia, 30 kwietnia, 21 maja, 1 września, 7 sierpnia, 19 sierpnia, 5 października, 22 października, 29 października i 10 grudnia. 

I jeszcze, i jeszcze, more and more:

Osoby noszące to imię:
Żeński odpowiednik: Donata 

I na koniec, czyli na dobry początek opowieści:

Donat

Donat to mężczyzna raczej dyskretny, zamknięty w sobie, żyjący we własnym świecie. Nie jest skłonny do opowiadania innym o swoich przeżyciach i uczuciach. Zdarza mu się brać na siebie zbyt wiele, wtedy większości z tych zadań nie jest w stanie podołać. Imieniny Donata: 9 lutego, 17 lutego, 25 lutego, 7 kwietnia, 30 kwietnia, 21 maja, 1 [...]


Hm! Interesting. A mnie się Donat kojarzy z małym grubasem, któremu ktoś wierci dziurę w brzuchu za to, że np....


- Ej, Donat! - wściekle woła, zbliżając się, szkolny Bullie zwany Benkiem.
- Blblblblblb - bełkocze przerażony, choć pocieszny, piegowaty tłuścioszek w białej, obcisłej, przybrudzonej lukrem koszulce, stojący przy zaimprowizowanym bufecie pod drewnianą drabinką podczas szkolnej discobandżo zorganizowanej w sali gimnastycznej szkoły podstawowej nr XXL.
- Bly? - tłuszczyk pleców wciska się w drabinki, lecz szczebelki nie chcą przepuścić...
- Gdzie są wszystkie pączki!
- Blyblll? - chłopiec nerwowo kręci głową i zakrywa pełne usta.
- Już nie żyjesz!
BUM!
BĘĆ!
TRACH
CIACH!

Był Donat... i nie ma Donata! Czyli...
SSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSMMMMMMMMMMMMMMMMMMAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAACCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCZZZZZZZZZZZZZZZZZZZZZZZZZZZZZNNNNNNNNNNNNNNNNNNNNNNNEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEGGGGGGGGGGGGGGGGGGGGGGGGGOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOO
zawałku, pączusiu!



Dobre końców początki i początki końców, czyli logo

Pierwszy dzień blogowania, więc tradycja zobowiązuje, trzeba się przywitać, więc

- Witam!
- Cześć i czołem!
- Darz bór! - zawołały zgodnie łoś, wiewiórka i spod sklepu żul, czyli "Człowiek z reklamówką" (skądinąd "short" wart polecenia, a co mi tam, więc polecam: http://www.iplex.pl/filmy/czlowiek-z-reklamowka,7457!).
Dobra... pomyślmy.

DANE:

Blog założony jakiś czas leżał odłogiem i czekał sobie na ten wpis właściwie o niczym, czego nie ukrywam, bo szczerze godom jak na spowiedzi. sPokolenie, czyli... powstał (ło), ponieważ... No, własnie, dlaczego? Cholera wie, pewnie w celach promocji nowej książki, którą popełniłem w ostatnich nastu miesiącach nudząc się w robocie przy kawusi i owocku, jak na biurowego robola przystało. Jako że powstał, to już płynę z prądem, pędzę i popędzam sam siebie w sobie się popędzając, jak konia batem fornal, jak Józio z FortyDoorKey jak alfons swoją ta na której kasę zbija i siedzi w sreberka zawija, tak! Więc mam bloga, czyli jestem mega modny, trendy i na topie, bo mam bloga, takiego swojskiego e-boga, piszę, więc jestem, a że nikt nie czyta, to mnie nie ma i takie będzie właśnie motto mojego sPokolenia, którego nikt nie chce słuchać, bo wie lepiej, bo sPokolenie, to tylko głupich biadolenie, by nie rzec pierd... itd. A propos nudy w robocie...

- Mama! Patrz!
- Czego? - z rezygnacją rzuca pani Hania, zawodowo kierowniczka, prywatnie matka rozwiedziona niańcząca 29-letniego bachora własnej produkcji, który stylem rodzin włoskich (familia Italiana  prego, pronto, Mamma, principessa!) do 40-ki nie planuje oderwać się od maminych sutków i obiadków.
- Patrz, co zmalowałem! - rzecze nieogolony wyrostek wciskając palucha z obgryzionym pazurem w ekran monitora swojego domowego PC.
- Ki diabeł? - zerka Hanka.
- Zakładam partię.
- Jaką...
- Nie wiem jeszcze. Ale mam logo.

- PiS? Nie... PiP. Żałosne... - wypluwa matka.
- Mamma! Czemu?
- Ja mam ci mówić? Przecież masz lepszy wzrok ode mnie, więc nie pieprz, że nie widzisz... Ile masz lat? - Hanka robi się coraz bardziej napastliwa, niegrzeczna, jak nie mamma.
- O co ci, mama, chodzi?
- Żebyś dorósł i poszedł wreszcie na swoje, a nie... Co to w ogóle ma być?
- Co?
- To, co ty robisz w tym komputerze?
- A tak, wiesz... - chłopak odwraca się, schyla głowę, wygina w łuk eksponując pokaźny garb i wisienkę na  torcie w postaci spranego kaptura bluzy fruit of the loom, które już dawno niemodne. Obgryziony pazur, wraz z kolegą pazurem drugiej dłoni, zaczyna nerwowo tłuc w klawisze, stuk-puk-stuk-puk-stuk!stuk!stuk!...

...tak jak ja teraz zresztą walę, stukam i pukam knock knock knocking on heavens doooor. 
Dobra, dajesz Eryk! Znaczy -Axl, znaczy... Kermit?... Fck!



ROZWIĄZANIE

No! Czyli alea iacta est! Przybyłem, pokazałem, i spadam - do następnego bloga sPóźnionego, sPokoleniowego bloga o niczym, który pozwoli/zezwoli mi na chwilowy moment komputerowego ekschibicjonizmu, oderwania od biurowej nudy, bla, bla, bla. Czyli:

- Nara i narty! - jak zwykli mawiać dziennym struże z nocnej warty.

ODP.

Yyyy... Say what?